Dotyk, którego każdy potrzebuje [RECENZJA]

Wiele obiecujący początek sezonu w Teatrze Lalek „Arlekin” im. Henryka Ryla w Łodzi.

Jeśli uznać pierwszą premierę sezonu w łódzkim „Arlekinie” za zapowiedź artystycznych ambicji tej sceny, „JakiTaki” rokuje znakomicie. W repertuarze zawitał w szczególnych okolicznościach - tydzień po 2. Międzynarodowym Festiwalu Sztuki Animacji „AnimArt”, manifestacji bogactwa sztuki lalkarskiej. I tak jak miniony sezon (bardzo udany i bogaty w premiery) zaczął rozsadzający gatunkowe ograniczenia „W pogoni za...”, tak i teraz „Arlekin” deklaruje otwartość głowy: łączy animację, grę w żywym planie, teatr przedmiotu, lalek, plastyki.

To autorski spektakl Jarosława Figury, aktora i dyrektora technicznego Sceny Plastycznej KUL. To podkreślenie jest ważne, choć i bez niego język teatralny podpowiada adres. Figura zagrał też Ojca (a dokładniej - powracający obraz Ojca), który ciąży na życiowych wyborach swego syna (Kamil Witaszak), na jego próbach wejścia w poważne relacje z kobietami. „JakiTaki” koncentruje się na pogłębieniu tych wątków, inspirowanych życiem aktora, także wokół relacji z matką, która na sposób kompensacyjny skupia się na swym salonie fryzjerskim, a w relacji z synem - na wystroju jego mieszkania. Dlatego Syn czuje się pozbawiony obrazu swojej osoby, jest jak „jaki taki”, jak nikt szczególny, skąd tylko krok do „nikt”. Ale w sali kameralnej „Arlekina” nie czujemy się jak na kozetce u psychologa. To zasługa materii spektaklu, który mówi scenami-obrazami, symbolami i przenośniami, w którym słowo jest ważne, bo dopełnia znaczeń, a nie dlatego, że jasno je wykłada. Oryginalnie oddana jest figura Ojca, statusem podobna do postaci z prozy Brunona Schulza: nieco usztywniony, hipnotyczny sposób poruszania się, nieobecny wzrok, mrukliwość, tajona gwałtowność i wymierzone w przedmioty skłonności destrukcyjne. Ojciec zawieszony jest między cielesnością a niedostępnością. To trudna do odgonienia mara o cechach rzucających cień na dzieciństwo chłopaka. Oczywiście ciężar gry i odpowiedzialności za przedstawienie spoczywają na Witaszaku, który musi podołać różnym środkom wyrazu. Znakomicie animuje niedużą lalkę (wewnętrzny głos granej postaci?, jego spełnione artystyczne „ja”?): wkłada ją na dwa palce dłoni, które stają się jej nogami, drugą dłonią operując cienkimi czempuritami. Lalka jest mała, ale trzymana przez aktora zdaje się mieć własny ciężar. Jej czteropalczaste dłonie wiernie kopiują wymowne gesty, do jakich jest zdolny tylko człowiek (w scenie na stoliku jej obraz jest projektowany na ścianę, ale i bez kamery gesty są widoczne).

Witaszak ogrywa też przedmioty: linę-pępowinę, (sięgając po elementy tańca) kobiece korpusy partnerek, zwisające sznury, które stają się demonem i aniołem (ruch sceniczny - Ilona Gumowska). Wchodzi (z pasją) w interakcję z widownią, „egzaminując” ją z grzechów. W przestrzeni sceny głównym elementem jest „oddychający” prostokąt ni to z tkaniny, ni papieru (w spektaklu Figury przedmioty tracą materialny charakter). Do efektów plastycznych reżyser zaprzągł chyba całą technikę sceny, zwłaszcza oświetlenie, dbając o partyturę środków wyrazu, które przechodzą w kolejne, i o stronę foniczną spektaklu.

„JakiTaki” od problemu relacji rodzinnych, przez psychomachię (walkę duchów dobrych i złych o człowieka), przechodzi ku cichej, lecz znaczącej apoteozie sztuki. Która może leczyć i dawać ukojenie. Przez dotyk. Czego nic lepiej - i z większym wzruszeniem - nie odda niż duet aktora i lalki.




Artykuł ukazał się wcześniej w "Dzienniku Łódzkim" i na portalu gazety: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz