Festiwal Retrospektywy 2016: Muzyka z brzucha ryby [PODSUMOWANIE]

Od czwartku do niedzieli, ujęty w programową klamrę z koncertów, odbywał się 5. Międzynarodowy Festiwal Teatralny„Retroperspekty­wy” w Łodzi. Dopełniony warsztatami i sesjami muzycznymi, prezentacjami pytającymi o możliwość budowania społecznych (także międzykulturowych, między- i ponadnarodowych) więzi. To jest w naszym zasięgu – zdawali się mówić zaproszeni artyści, wykorzystujący wielość kulturowych wpływów i zapożyczeń.

I taki był m.in. sobotni koncert „Projekt PULS” tria Theodosii Spassov (kaval, drewniany flet z okolic Morza Czarnego), Sandip Bhat­tacharya (indyjskie perkusyjne kociołki tabla) i Di­mitar Bodurov (fortepian, elektronika), którzy pokazali, że potrafią przekraczać brzmieniowe granice swoich instrumentów. Jazz, bułgarski folklor i tradycje hinduskie. Ich muzyka ma bardziej medytacyjny niż energetyczny charakter. Ale że między muzykami iskrzy, widać było w improwizowanym „przekomarzaniu się”.

Za główną część festiwal miał dziennie dwa, trzy spektakle proponujące oryginalne podejście do muzyki w przestrzeni sceny. Taka była idea. W tym wymiarze „Retro­perspektywy” mogą stać się pun­ktem odniesienia: dla (nie tylko) łódzkich teatrów – szukających nowych form wyrazu, dla widowni – oceniającej realizacje innych twórców, nie dającej wcisnąć sobie artystycznej słabizny. Było tu miejsce na wydarzenia z pogranicza koncertu i perfor­man­ce’u (igrający z poczuciem bezpieczeństwa i emocjami widzów „Hug” Verity Standen), refleksje nad istotą wiary („Znak Jo­nasza” Pawła Passi­niego), jak i na swobodniejszy oddech – brawurowy pastisz kryminałów i filmów noir („The City” Incu­bator Theatre z Izraela).

Jonasz i "skok w wiarę"

Passini to odrębne zjawisko w polskim teatrze. Daleki od roz­panoszonej publicystki i „przepisywania” na kolanie klasyków, nie ogłasza manifestów „społecznego zaaganżowania” i wspólno­towości – po prostu buduje ją, wspólnotę doświadczenia. Tym razem była to wspólnota metafizycznych pytań i zwątpień – bez względu na wiarę i wyznanie. Na dwiostym, poetycko-teolo­gicz­nyn tekście Artura Pa­łygi, łączącym wątki Księgi Jona­sza i średniowiecznego „Nawiedzenia grobu”, Passini zrobił spektakl o brak głosu i znaków Boga (po największym, zesłaniu Bożego syna) jako istocie kondycji chrze­ścijanina – pragnącego znaku, zdanego na „skok w wiarę”. Dźwięki i muzyka budują logikę scen.

Czasem zbyt chłodny i pokazujący „szwy”, spektakl ma szereg poruszających (emocje i rozum) scen. Szabasowa kolacja wygląda jak pierwotna wersja liturgii Eucharystycznej – stół jest jak prototyp ołtarza. Obrzęd dopiero się rodzi. Dźwięki kruszonego pieczywa, rozlewanej wody, przesuwanych naczyń i westchnień czterech Marii są zbierane przez mikrofony i nagłaśniane. Tylko głosu Jezusa, głosu Boga tu brak – to pierwsza kolacja bez Jego namacalnej obecności. Czas Jonasza medytującego nad sobą w brzuchu wieloryba rozciąga się na czas pojedynczego człowieka w jego religijnej „przygodzie” i na czas ludzkości.

Passini, którego głos pada w pewnym momencie z offu, wciela się w żydowskiego sprzedawcę wonnych olejków obserwującego idące do grobu Jezusa Marie. Uniwersalizuje tym samym opowieść o żydzie jako protoplaście i towarzyszu chrześcijanina, jego "starszym bracie", którego dostępna jest inna perspektywa wiary. Jest to jednocześnie refleksja bardzo osobista - o Żydzie przyjmującym punkt wiedzenia chrześcijanina, i polityczno-społeczna - o żydzie jako wiecznym koźle ofiarnym, wiecznie obcym w europejskiej cywilizacji.

I tylko szkoda, że ujrzeliśmy „Znak” w wersji uboższej. Muzyka z głośnika, a nie wykonana przez Jacka Hała­sa i Chór Centrum Myśli J. Pawła II, chwilami sprawiała wrażenie sztucznie dodanej.

Hip-hop, kobieta i zbrodnia

The Victor Jackson Show i Incubator Theatre przywieźli spektakl „The City”, nazywany hip-hopową operą, któremu jednak bliżej do musicalu lub ambitnej większej formy kabaretowej (i tak jest często grane - w klubach, ale też na festiwalach, m.in. w Edynburgu). Siła opowieści o prywatnym detektywie (Amit Ulman), który w podejrzanych okolicznościach podejmuje się szukania zabójcy młodej kobiety siłą jest głównie wykorzystanie hip-hopowych form, np. freesty­lowego pojedynku na słowa, do prowadzenia narracji i rysunku postaci.

Forma "The City" jest prosta i niema krystalicznie czysta: podawane słowo łączy się z graną na żywo i współtworzona przez wszystkich członków grupy muzyką (na prostej perkusji, pianinie, gitarze), spośród których prym wiedzie Omer Mor - śpiewający gitarzysta, który posługuje się też beatboxem - metodą techniką dźwięków (m.in. linii basowej, ale też dźwięku telefonu) za pomocą narządów mowy, co potęguje humorystyczny wymiar "The City". Jednocześnie autoironia członków grupy postaci godzi się tu z aluzjami o społecznym wydźwięku. Z dobrym przyjęciem spotkał się też „Error 404” spektakl młodych tancerzy, którzy pod okiem organizującego festiwal Teatru „Chorea” działają projekt „Take Over”. Zaczynający się mentalnym krzykiem, był pytaniem o siebie dziś i w przyszłości.

Czyżby koncert roku?

Rewelacyjny był finał "Retroperspektyw 2016", kiedy to w Teatrze Muzycznym wystąpił Iberyjska Orkiestra Perkusyjna "Coetus". Solowe i chóralne śpiewy splatały się z dźwiękami najróżniejszych, także mało znanych w Polsce perkusjonaliów i układały w m.in. pieśni pracy, pieśni rozbójnicze, kołysanki (nie tylko hiszpańskie, ale w aranżacjach udanie wydobyto m.in. ottomańskie wpływy). Pierwsze co budziło podziw to dopracowane, harmonijne brzmienie orkiestry - mimo wielości instrumentów wykorzystywanych w jednym momencie słyszalne były najmniejsze z nich. Zdawało się, że muzycy "Coetus" mogliby by grać na wszystkim, co wydaje dźwięk - i bodaj tak było. Postawny Antonio Sanchez, specjalista od różnego rodzaju przeszkadzajek, co chwila zdejmował z otaczających go statywów kolejne kastaniety, trójkąty, młynki, dzwonki, shakery, płytki i bębenki. Trudno było oderwać wzrok.

Radosna energia muzyki "Coetus" - trudnej do porównania z czymkolwiek innym - znakomita dramaturgia koncertu i świetny kontakt szefa orkiestry, Aleixa Tobiasa i śpiewaków (Carlesa Denii, Any Rossi i Caroli Ortiz) z publicznością budziły uznanie. I tylko szkoda, że koncert - bodaj najbardziej niezwykły, jaki w ostatnim czasie odbył się w Łodzi - ten "zamknięto" w murach instytucji, zamiast wyprowadzić go na ulicę Piotrkowską lub Stary Rynek.

"Retroperspektywy", którym kształt nadaje Tomasz Rodowicz, reżyser, dyrektor Teatru "Chorea" (pokazał on nowszą, poszerzoną o nowe sceny wersję spektaklu "Szczelina") nie są wielką, masową imprezą. Nie muszą nią być. To nie umniejsza ich wartości. Są natomiast wydarzeniem o inkluzywnym charakterze, otwartym i otwartości uczącym. Pokazały bogactwo form teatru, a przez nie wielość form jako naturalny, najzdrowszy stan dla człowieka.



Artykuł ukazał się wcześniej w "Dzienniku Łódzkim" i na portalu gazety: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz