piątek, 9 grudnia 2016

Miasto podwójnie zbaraniałe. Światowa prapremiera opery Tansmana „Złote runo” [RECENZJA]

Fot. Joanna Miklaszewska-Sierakowska / Teatr Wielki w Łodzi
 Obchodzący w tym roku 20-lecie Tansman Festival zwieńczyła światowa prapremiera odnalezionej i zrekonstruowanej opery buffo Aleksandra Tansmana „Złote runo” w łódzkim Teatrze Wielkim. Pokazy 2 i 3 grudnia same przez się wpisały się do historii muzyki. Kształt nadał im nie byle kto, by wymienić Łukasza Borowicza (kierownictwo muzyczne) i Marię Sartovą (reżyseria i kostiumy), a jednak wydarzenia przygotowane przez organizatora festiwalu, Stowarzyszenie Promocji Kultury im. Tansmana, miało charakter wydarzenia właśnie. Trudniej mówić zaś o pełnych walorach scenicznych - była to inscenizowana wersja koncertowa opery. Doceńmy jednak to, co się odbyło i nie bądźmy, jak bohaterowie libretta, mieszkańcami miasta Zbaraniałego.


Kilkuletnie poszukiwania rękopisu „Złotego runa” wiodły przez Paryż, Wiedeń, Mediolan i Londyn, gdzie siedziby mają wydawnictwa, z którymi współpracował Tansman (m.in. Ricordi i Universal). Odnaleziony z częścią spuścizny po kompozytorze w Bibliotece Narodowej w Paryżu, gdzie przekazały go córki Tansmana, Marianne i Mireille, został dzięki współpracy Stowarzyszenia z Instytutem Muzyki Polskiej i Fabryką Nut zrekonstruowany i wydany z wyciągiem fortepianowym i głosami orkiestrowymi.

Okładka rękopisu opery / Fot. Archiwum Tansman Festival
Tansman ukończył „Złote runo” w 1939 roku, a nie jak pierwotnie sądzono w 1938, w Paryżu, a poprawiał jesienią 1941 roku w Los Angeles. Te daty i adresy sugerują, że opera nosi piętno czasu, w jakim powstała. To antyutopia rozgrywająca się w Kraju Szczęśliwości zwanym Cocagnia, którego stolicą jest miasto Zbaraniałe. Krajem rządzi król Strzałwgłówkę (polskie tłumaczenia nazw własnych kapitalnie oddają funkcję satyryczną tych słownych gier). Miasto jest zbaraniałe dwojako - mieszkańcami kieruje rząd błaznów i imbecyli, a wszyscy oni godzą się, by finanse królestwa uzależniać od cyklicznego golenia Jana Wełny, najbogatszego mieszkańca. Golenie złotej wełny ma tu znaczenie przenośne (golić z forsy) i dosłowne, bo Jan Wełna jest upostaciowieniem mitycznego skrzydlatego barana Chrysomallosa. Choć mówi się o nim często, a rząd sprzyja próbującej go usidlić tancerce Lekkipiszczel (w przedstawieniu 2 grudnia była to Agnieszka Makówka), on sam właściwie nie pojawia się - nie jest postacią czynną. Nie gra go też aktor. Oddaje go zjeżdżający z sufitu "żyrandol" - zestaw złotych blaszek, które tracą kolor i blask, gdy Wełna bliski jest śmierci.

Fot. Joanna Miklaszewska-Sierakowska / Teatr Wielki w Łodzi
Mit o złotym runie został tu odwrócony. Runa się nie szuka i nie wyprawia po nie w daleką podróż. Tutaj jest ono pod ręką, trzeba wiec je kurczowo trzymać i golić. Jest przy tym sprowadzone do tak prozaicznej sprawy jak pieniądze, co dominuje nad jego mityczną aurą. Za stan rzeczy odpowiada Król Strzałwgłówkę (Janusz Ratajczak) i jego rząd, który stanowią m.in. Premier Ostrożny Małymózg (Dawid Kwieciński), Wincenty Długarączka - Minister Skarbu (Robert Ulatowski), Barbarzyńska Pałka - Minister Publicznego Porządku (Aleksander Kunach), Pokrętny Lis - Minister Sprawiedliwości (Patryk Rymanowski) i Analfabeta Osioł - Minister Publicznej Rozrywki (Aleksander Zuchowicz). Taką krótkowzrocznością, z niemałą domieszką korupcji, mogą wykazać się tylko zbaraniali mieszkańcy i zbaraniałe władze. Strzałwgłówkę apeluje zresztą w jednej z pierwszych scen o nieprzypominanie mieszkańcom o niczym, bo będą z tego niepotrzebne kłopoty.

Opera zaczyna się od ekspozycji wątku miłosnego między księżniczką Białą (Patrycja Krzeszowska) i lądującym awaryjnie w Cocagnii lotnikiem Sokołem (Łukasz Gaj). Dziewczyna uznaje, że to przepowiedziany jej przez matkę chrzestną ukochany, który zabierze ją do innego kraju. Proponuje mu posadę królewskiego błazna (najpoważniejszego wśród błaznów na urzędzie), co daje możliwość poznania kulisów rządzenia Cocagnią, ale też obnaża nieco pretekstowy charakter wątku miłosnego. Po perypetiach z Lekkipiszczel i Janem Wełną "Złote runo" kończy przewrotny, pozorny happy-end. Biała i Sokół odlatują naprawionym samolotem, Jan Wełna odzyskuje zdrowie, a mieszkańcy Zbaraniałego mogą dalej mieszkać w Krainie Szczęśliwości. Choć dla niej nie wróży to niczego dobrego.

Tyle, by pokazać czym "Złote runo" jest. Z dzisiejszej perspektywy widać, że autor libretta Salvador de Madariaga prochu nie wymyślił. Gdzie mu do przewrotności "Króla Ubu" Jarry'ego, do którego jest często porównywany, czy do "Inwazji jaszczurów" i "Fabryki Absolutu" Čapka. Ale też inne są wymogi i ograniczenia sceny. Akcja "Złotego runa" jest zwarta, tekst iskrzy humorem, a najciekawsze są sceny, które przetwarzają mitologiczne wątki (np. gdy mowa o relacjach, na jakich opiera się państwo) i prezentują obraz dworu.

Fot. Joanna Miklaszewska-Sierakowska / Teatr Wielki w Łodzi
Maria Sartova nadała operze formę szkicu do inscenizacji, stawiając na zaakcentowanie możliwości i ukazanie atrakcyjności libretta oraz muzyki. Starała się przede wszystkim uruchomić wyobraźnię widza. Na ogół skutecznie. Temu służy wprowadzenie w pierwszych scenach baletowych sobowtórów Sokoła, Białej i Lekkipiszczel. Ale siłą rzeczy w wielu przypadkach musiało skończyć się na półśrodkach - reżyser często wysyłała tylko pojedyncze sygnały, mające sugerować pewne rozwiązania: różową perukę na głowie Błazna-Sokoła, wózek dla niepełnosprawnych jako tron dla noszącego papierową koronę Strzałwgłówkę, snującego się przy nim niemrawego Narodowego Tygrysa z gołym torsem, (zbyt) proste, także artystycznie, animacje małp zasiadających w sejmowych ławach. Najmniej cieszyły pomysły na wykorzystanie baletu, niekiedy całkiem obok muzyki lub jej wbrew (np. w marszowej scenie na dworze). Ale już scena z królami Mieczy, Pałek, Złota i Pucharów - bardzo udana. Poważnemu tematowi lekkości nadała muzyka Tansmana, nie do pomylenia z żadną inną. Chcąca podobać się i dowcipna - inkrustowana trawestacjami tradycyjnej muzyki hiszpańskiej i jazzującymi chwytami (o muzyce więcej napisała na swoim blogu m.in. Dorota Szwarcman , a tygodnik "Polityka" uznał właśnie Tansman Festival 2016 za jedno z kkluczowych wydarzeń muzycznych roku).

Dla Teatru Wielkiego „Złote runo” to szansa na przewietrzenie zacnej, acz przykurzonej szuflady, z której zwykle wyciąga się Donizettiego, Mozarta, Scarlattiego czy Vivaldiego. Zwłaszcza, że na nadmiar współczesnych lub bliższych nam niż Mozart kompozytorów nie można tu narzekać. Czemu nie dać melomanom „Złotego runa” w pełnej inscenizacji? Niebanalne jej odczytanie zapewniłby, tworząc wizualnie atrakcyjny świat sceniczny, twórca o plastycznym zmyśle i wyczuciu groteskowej konwencji, np. Agata Duda-Gracz. Ktoś, kto wydobyłby też np. ukrytą przemoc stosowaną wobec Jana Wełny, pilnowanego przez Narodowego Tygrysa (Tomasz Jagodziński). Szkoda zmarnować tego, co zaczął Tansman Festival, potwierdzając (kolejny raz) swoje kulturotwórcze znaczenie.

Na marginesie, publiczność żywo reagowała na ośmieszające imiona członków rządu Cocagnii, rozochocona domniemaniem, że realizatorzy puszczają do niej oko. Była w tym potrzeba znalezienia ujścia dla pewnych niełatwych emocji. Tymczasem w Łodzi też można wskazać realne działania lokalnego Wydziału Publicznej Rozrywki - i gdzie tu larum? Niemniej jeśli tak dalej pójdzie, wszystko zacznie być aluzją, a raczej za takie będzie brane, stanie się więc spłaszczone i oderwane od swej istoty.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz