Wiktor Jerofiejew: Polityczna poprawność toczy Europę [WYWIAD]



Słyszałem, że swego czasu za kilka książek napisanych przez Pana i innych nie do końca "prawomyślnych" pisarzy można było dostać w moskiewskich księgarniach książki autorów, którzy nie są tak krytyczni wobec rosyjskiej rzeczywistości.

Taka kampania została organizowana w 2002 roku, już po wydaniu "Encyklopedii duszy rosyjskiej", przez grupę o nazwie "Idący Razem". To taka młoda gwardia Putina. Za książki Wiktora Pielewina, Władimira Sorokina i moje można było dostać wtedy jedną książkę Dostojewskiego, Bunina czy jakiegoś innego klasycznego pisarza rosyjskiego. Napisałem wówczas otwarty list do Władimira Putina - a był on wtedy jeszcze innym Putinem niż jest dziś, takim, z którym można było prowadzić jakiś dialog - i półtora miesiąca później ta akcja się skończyła. Ale to był dramatyczny moment, nieprzyjemny.

Polakom, ale pewnie też wielu mieszkańcom Zachodniej Europy, Rosja wciąż kojarzy się przede wszystkim z tym, co nieprzyjemne. Na przykład z cenzurą, mimo iż czasy Związku Radzieckiego już minęły.

Wiele wyobrażeń jest nieprawdziwych. U was ludzie mówią, że w Rosji jest taka wielka cenzura. Ale to nie prawda. Nie ma też cenzury wydawniczej. Radio "Echo Moskwy" to najważniejsze radio w stolicy, a co dwa tygodnie - w środy - mam tam godzinną audycję, gdzie można powiedzieć wszystko: o Putinie, o sytuacji na Ukrainie i o innych tematach też. W najbliższej audycji opowiem na pewno o adaptacji mojej powieści "Akimudy" zrealizowanej przez Teatr Nowy im. Kazimierza Dejmka w Łodzi. Pisuję też do tygodnika, który się nazywa "New Times". Oczywiście, że nakłady takich czasopism nie są duże, ale to przecież zależy już od samych ludzi. Jeśli oni nie chcą kupować i wiedzieć... Cóż, kupują inne rzeczy.

Powiedziałbym nawet, że znacznie większa cenzura niż w Rosji jest w krajach Europy. Mówię tu o cenzurze w wydaniu political correctness, która na przykład w Niemczech jest bardzo nieprzyjemna. Widzę to na przykładzie moich książek. Proszę wziąć do jednej ręki niemieckie tłumaczenie "Rosyjskiej piękności", a do drugiej ręki rosyjski oryginał - zobaczy pan jakie są różnice, jaki fragmenty tej pierwszej się nie znalazły. To samo mogę powiedzieć o Stanach Zjednoczonych.

W narrację "Akimudów" wplótł Pan przenikliwe akapity poświecone stosunkowi władz do słowa. Gdy do rządzącego Rosją "Głównego" część inteligencji śle list otwaty, pisze Pan w tonie publicystycznym: "W czasach radzieckich za listy otwarte karano, ale ludzie i tak je pisali. W naszych czasach takie listy nie mają znaczenia. Władza nauczyła się z nimi walczyć: po prostu nie zwraca na nie uwagi". Dalej dodaje Pan, że rząd nie pretenduje już do władzy nad słowem, tylko nauczył się zmuszać je, aby pracowało na jego korzyść. Ewentualnie redukuje je do faktu bez znaczenia. Myśli Pan, że to tylko domena Rosji? Bo ja nie byłbym pewien.

Jak powiedziałem, nie ma już cenzury wydawniczej. Ale władza też na tym polu działa już całkiem inaczej. Proszę zwrócić uwagę, że literatura nie odgrywa już roli, jaką pełniła jeszcze na przykład dwie dekady temu. Jako pisarz osiągnąłem kilka sukcesów mogę rzec o skali międzynarodowej. Tak było jeszcze w czasach, gdy ukazała się "Rosyjska piękność" [w Rosji oficjalnie w 1990 roku - przyp. ŁK]. To naprawdę miało znaczenie. Ale gdy wydałem "Dobrego Stalina", czyli dokładnie dziesięć lat temu, było to wydarzenie, sukces, ale już tylko o znaczeniu lokalnym. I tak samo jest teraz, gdy mamy "Akimudy". Jest to sukces lokalny. Uważam więc, że spadek wartości słowa, a z tym literatury, nie jest tylko problemem rosyjskim. To międzynarodowe zjawisko. Zmienił się stosunek ludzi do książek, a wraz z tym - stosunek władza, która nie boi się już książek.

To, co mówi Pan o Rosji zawsze budzi uwagę polskich mediów, ale przecież jest Pan też Rosjaninem, który poznał Europę. Ona również ma swoje problemy. Które z nich postrzega Pan jako największe? 

Podstawowym problemem jest postępujący przerost biurokracji - tej, która płynie z Brukseli. Oni tam myślą, że na wylot prześwietlili ludzką naturę, że dobrze pojęli czym jest dla człowieka bezpieczeństwo, czym jest agresja i jak człowieka przed tym wszystkim chronić. I już nie tylko palić nie wolno i pić nie za dużo. Jest coraz więcej obostrzeń. To jest niestety jakiś koszmar, ponieważ człowiek jest zupełnie innym niż ci biurokraci chcieliby go widzieć. Ale jest i druga sprawa. Europejczycy tracą sens życia. Nie wiedzę po co żyć i dlaczego oni istnieją? Skupiają się na zarabianiu pieniedzy, a potem na ich wydawaniu. Tracą przy tym podstawowe kwestie dotyczące moralności. A propaganda rosyjska, ta nacjonalistyczna, pogrywa sobie z tym. Metafizyka? W Europie nie istnieje już takie pojęcie. Ludzie myślą, że metafizyka to jest religia, kościół, a więc takie nieciekawe dla nich rzeczy. To jest bardzo poważny problem. Jednak gdy o tym piszę w Europie, to nie jest tym ludziom w smak. Nie interesuje ich. Oni woleliby posłuchać o krytyce Putina.

Jeśli chodzi o Europę, w "Akimudach" Pana bohater, pisarz Wiktor, wspomina epizod włoski w swoim życiu. To sygnał dla czytelników, także dla Europy, aby wracała do źródeł?

Moje alter ego rzeczywiście ma w tej powieści kochankę Włoszkę, dość bogatą panienkę, i chce się z nią ożenić. Ale ja nawet nie wiem dlaczego nie ożenił się. (śmiech). To była piękna dziewczyna... 

Pisze Pan, że Włochy to awers Rosji...

W pewnym sensie tak. Trzeba powiedzieć, że to Włochy jedyny kraj na świecie, do którego przyjeżdżają Rosjanie o różnych poglądach politycznych. Do Ameryki czy na przykład Wielkiej Brytanii teraz nie pojedzie nacjonalistycznie usposobiony Rosjanin. A do Włoch jedzie. Faszysta, nacjonalista, komunista - każdy jedzie do Rzymu, do Wenecji.

Znów wracamy do Rosji. Gdy wypowiada się Pan o Władimirze Putnie, często mówi Pan o nim z pewnym zrozumieniem, widząc w nim człowieka, nawet człowieka o pewnych słabościach. Czy to znaczy, że wszystko, co robi on od pół roku w sprawie Ukrainy, wywołuje w Panu jakiś zawód?

Nie myślałem, i nie byłem w tym osamotniony, że on posunie się tak daleko w agresji wojennej. Szokiem dla 90 procent inteligencji rosyjskiej było, że naród tak szybko zaczął to popierać. Wszystko inne jest zawarte na kartach "Akimudów", bo w pewnych miejscach powieści można bez problemu zamienić Akimudy na Ukrainę. Ale jeszcze pół roku temu nie sądziłem, że do takiej wojny dojdzie. I nie mogę powiedzieć, że potrafię bardzo dobre zrozumieć Putina. Z nim jest chyba jak ze znanym na całym świecie szpiegeim - on musi wygrać. To jest taki prosty facet, z ubogiej rodziny peterburskiej - jeśli on czegoś chce, to bierze. Jeśli mu się nie uda, to co innego będzie robił? Chce wziąć duży kawał Ukrainy, ale jakoś to nie idzie. Takie niepowodzenie to jest dla niego porażka. Wprawił mnie tą wojną w zdziwienie i zakłopotanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz