Irene Jacob, roboty i aktorskie DNA naznaczone łódzką Szkoła Filmową



Po raz trzeci jest Pani w Łodzi. W 2002 roku była Pani gościem Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Autorów Zdjęć Filmowych „Camerimage”, ale z czym wiązała się ta pierwsza wizyta?

To było na początku lat 90., pod­czas pracy na „Podwójnym życiem Weroniki”, i korzystaliśmy z łódzkiego studia filmowego, by zmontować kilka scen, co częściowo robiliśmy we Francji. Podczas tamtego pobytu w Łodzi głównie przebywałam w hotelu, to była zima, nie miałam okazji za bardzo przyjrzeć się samemu miastu. Wstawałam z łóżka bardzo późno i wracałam do niego nocami i właściwie studio filmowe było jedynym miejsce, które wówczas poznałam. Pamiętam, że Krzysztof [Kieślowski, reżyser filmu – przyp. ŁK] opowiadał o Łodzi jako o mieście bardzo mrocznym (śmiech). Znałam Łódź wcześniej z powodu Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej i Teatralnej, która tutaj działa i ma międzynarodową renomę. Krzysztof bardzo dobrze wspominał czas spędzony w tej uczelni – nawet jeśli było to „mroczne miasto”, to było rozjaśniane przez ducha kultury, która w mieście powstawała. Tak o tym mówił. Po kilku latach rzeczywiście byłam gościem festiwalu „Camerimage”, zostałam wtedy kilka dni i obejrzałam m.in. ruiny dawnej fabryki Izraela Poznańskiego, obecnej Manufaktury. Usłyszałam wtedy, że poszukiwany jest partner do stworzenia dużego kompleksu kulturalnego – nie mogłam w to uwierzyć. A teraz widzę i nie mogę uwierzyć, że z tak dobrym efektem udało się podnieść z ruin tak potężny kompleks pofabryczny. Wprawdzie nie do końca jest to kompleks tylko kulturalny, ale cóż... mam nadzieję, że od strony kulturalnej żyje on nieźle, jest do przecież też Muzeum Sztuki, bo to miejsce dobrze przywołuje charakter dawnego fabrycznego miasta. Łódź jest dobrze znana z powodu swojej wielokulturowej historii i warto o niej stale pamiętać, w wielu miejscach wydobywać ten pofabryczny charakter i nadawać mu blask.

Jeśli chodzi o Manufakturę, to za jej przebudowę i rewitalizację odpowiadał francuski inwestor, może więc Pani być dumna.

Naprawdę? Tak czy inaczej, nie mogę uwierzyć w tę zmianę. Ale Pan jest z Łodzi – ciekawe jak Pan odbiera to miasto i zmiany jakim podlega.

To dziwne i nieoczywiste miasto. Aby je poznać jego zalety i wady trzeba związać się z nim na dłużej, kilka dni nie wystarczy, by przedrzeć się do rzeczy istotnych.

Tak jest, to prawda. Będąc tu zawsze jestem pod stałym „nadzorem” i nie mogę naprawdę swobodnie pospacerować.

Może kiedyś nadarzy się ku temu lepsza okazja. Tymczasem przysłuchując się Szkole Filmowej Pani opowieści o pracy z Krzysztofem Kieślowskim, znakomitej pod kątem poznawczym, zastanawiałem się czy reżyser ten, przez egzystencjalną tematykę, jaką poruszał w filmach, ukształtował Panią nie tylko jako aktorkę, ale też jako osobę, pani światopogląd?

W pewnym sensie na pewno. Spotkałam Krzysztofa Kieślowskiego gdy byłam bardzo młoda i praca z nim była jednym z pierwszych, a na pewno najpoważniejszym doświadczeniem filmowym i jest częścią mojego kinowego DNA. Wcześniej nie sądziłam, że będą pracować z polskim reżyserem i z zespołem pracującym według takich metod. Początkowo chciałam zostać aktorką, by występować w teatrze, nie myślałam o filmie. Praca z Krzysztofem była dla mnie wielkim doświadczeniem. Dziś, po tych dwóch filmach, nawet gdy pracuję nad innym rzeczami, gdziekolwiek jestem – a sporo podróżuję – dostaję zaproszenia do szkół, filmotek i na festiwale, by opowiedzieć o tym np. studentom. To jest część mojego życia, którą akceptuję i w której widzę wartość. Robię to, bo wiem, że pracą i intencją organizatorów tych miejsc, jako pewnej społeczności, jest sprawić, by film jako dziedzina był żywy. Nawet jeśli dotyczy to już raczej historii kina, bo filmów sprzed dwudziestu lat. Astudenci uwielbiają słuchać o kinie Kieślowskiego i kochają jego filmy.

Jego filmy wciąż są ważne dla Francuzów?

Tak, oczywiście. Wciąż wielu młodych utalentowanych reżyserów aprobuje twórczość mistrzów sprzed lat, także takich jak Louis Malle, Jean-Luc Godard czy Éric Rohmer. Paryż, jeszcze nim przyjechałam do niego dwadzieścia lat temu, był miastem pełnym filmowych retrospektyw. Mogłeś pójść nawet do małego kina o artystycznym charakterze i obejrzeć wszystkie filmy Ingmara Bergmana lub Mich­elangela Antonioniego. Były też festiwale. Wszystko dlatego, że nie było wtedy DVD czy YouTube. To utrzymało te wielkie filmowe talenty żywymi i sprawiło, że wciąż wartości ich filmów są dostrzegane. Dziś są filmoteki, gdzie ich filmy możne ściągnąć z półki jak książki Balzaca czy Tołstoja. Kino było wczoraj, jest dziś i będzie trwać w przyszłości.

Także jak książki Flauberta. A wracając do Pani obecności w Łodzi, oprócz ponownej wizyty w „fil­mówce” i spotkania z publicznością, przyjechała Pani też zagrać ze swym bratem Francisem piosenki ze swoich albumów. 

To są rzeczy, które robimy dla przyjemności. Siedem lat temu zdecydowaliśmy, by spróbować razem pisać i wykonywać piosenki. Przez lata nie mieliśmy ze sobą kontaktu. On mieszkał w Nowym Jorku, ja we Francji, i gdy wreszcie spotkaliśmy się, uznaliśmy, że to może być interesujące muzyczne doświadczenie – zrobić coś razem. Teraz, to spotkanie, pozwala nam przypomnieć sobie rzeczy, które były ważne dla nas, gdy byliśmy dziećmi. To bardzo spokojna, może wręcz cicha muzyka, intymna, ale cała jest naszym wspólnym dorobkiem. Zasugerowano, zapytano nas, czy moglibyśmy przyjechać na „Transatlantyk” także z naszymi piosenkami, jest to festiwal także o muzycznym charakterze. Pomyślałam: czemu nie? Śpiewamy wprawdzie w języku francuskim, ale mam nadzieję... że nam to wybaczycie (śmiech).

A czy przed tym „rodzinnym” duetem miała Pani jakieś muzyczne doświadczenia?

Gdy byłam dzieckiem grała na fortepianie, a gdy dorosłam – na skrzypcach. Nic dziwnego, że moim debiutem była rola w „Do zobaczenia, chłopcy” Louisa Malle’a, bo wiedziała jak się gra na fortepianie. Później w „Podwójnym życiu Weroniki” z kolei śpiewałam. Mogę więc powiedzieć, że muzyka cały czas na różne sposoby przewijała się w moim życiu, że cały czas miałam z nią pewien związek. Jeszcze więcej miałam z nią wspólnego podczas pracy w teatrze i sprawiało mi to wiele przyjemności.

Może Pani powiedzieć coś o swoich rolach teatralnych. Powszechnie znana jest ta w „Madame Mel­ville” w Vaude­ville Theatre in London w 2001 roiku, razem m.in. z Madeleine Potter i Macaulayem Culkinem. Jeśli ktoś trochę poszuka, znajdzie np. „Les Trous d’air” na podstawie groteskowej prozy Rolanda Topora z 2012 roku.

Tych ról było rzeczywiście dużo więcej. Zaczynałam swoją drogę aktorską od teatru. Jeszcze w 1991 roku zagrałam m.in. w „Mizantropie” Moliera w reżyserii Christiana Rista, potem, niemal od razu, na dziesięć lat rozstałam się z teatrem, a związałam z filmem. W 2000 roku wystąpiłam w „Résonances” w paryskim Théâtre de l’Atelier, gdzie zagrałam razem z Jérôme Kircherem, jak się potem okazało – moim przyszłym mężem. Potem rzeczywiście była „Madame Melville” na West Endzie. A potem powstało wiele spektakli, jak „Mewa” Antoniego Czechowa w reżyserii Philippe Calvario [była to kooperacja Théâtre national de Bretagne w Rennes z Théâtre des Célestins w Lyonie – przyp. ŁK]. Przygotowałam też muzyczne adptację w Bouffes-du-Nord, teatrze Petera Brooka. To nie były klasyczne przedstawienia. Lubię spektakle, w których pojawiają się różne formy i tworzywa. Ostatnio, przez około rok, byłam bardzo zaangażowana w pracę nad przedstawieniem ze znaczącym japońskim pisarzem i reżyserem Orizą Hiratem, który przygotował adaptację noweli „Przemiana” Franza Kafki, gdzie występuję obok robota, androida. W tym przedstawieniu Gregor Samsa nie budzi się jako karakon, ale właśnie jako robot. Poza tą jedną zmianą mówimy o wiernej adaptacji, bo obok niego są prawdziwi ludzie, ja gram matkę Gregora. Adaptacja wynikła z innej filozofii niż Kafki. Hirata pyta o to, co możemy czuć w ramach robotyzacji, jak odnajdziemy siebie jako ludzie, jak to zmienia nasze życie. I zrobił to w bardzo poetycki sposób.

Trudny jest los aktora we Francji? Pytam, bo mieszkający we Francji Milan Kundera w ostatniej swojej powieści „Święto nieistotności” posłużył się symboliczną figurą starszego aktora, który trochę się rozgląda za pracą, ale nie za bardzo, natomiast dostaje odpowiedni zasiłek, by mógł przetrwać. 

Uwielbiam książki Kundery, „Święta...” jeszcze nie czytałam, więc nie wiem, co do końca chciał przez to powiedzieć. Ale we Francji mamy system, który może chronić aktora – gdy pracuje, dorzuca się do ogólnego funduszu, a gdy nie pracuje, może z niego korzystać. Jest wtedy względnie sprawiedliwie dzielony. Wracając do podstawowego pytania – czy trudno? Odpowiem tak: to wspaniały zawód, uwielbiam występować i jestem bardzo wdzięczna, że mogę to robić. Dziś wiem, że co znaczy radość aktora z tego, że może pracować. To nie zawsze jest łatwe dla wszystkich, by odnaleźć się w tym zawodzie. Doskonale wiemy, że nie jest to zawód, w którym wszyscy pracują przy filmach i spektaklach, przy jakich chcieliby. Wybierasz ten zawód, bo to jest twoja pasja. A jeśli to pasja, to robisz to bez względu na okoliczności, a czasem pomimo nich. I to cię przy tym zawodzie trzyma.

Oczywiście, ale Pani wróciła z Hollywood, odrzuciła rolę np. w „Niemoralnej propozycji”, która mogłą być przedsionkiem do kolejnych. Nie czyła się tam Pani dobrze?

Nigdy do końca nie przeprowadziłam się do USA. Jeździłam tam zawsze pod kątem konkretnych produkcji. Ameryka jest dobra do takich zaproszeń. Ale żyć tam? Moje życie jest teraz we Francji. Od kiedy mam dzieci i męża staram się pracować tak dużo jak to możliwe i na sposoby, które są dla mnie dobre. Wciąż oczywiście dużo pracuję, to naturalnie związane z tym zawodem, ale moja baza to Francja. Ale oczywiście różnica kultur jest ważna, także ta dotycząca filmów. Poza tym, tam mogłaby być tylko Francuską z angielskim akcentem, to trochę ogranicza.

Ale teraz, niedawno, pracowała Pani w Polsce nad meksykańską produkcją „La Habitacion”. Co zdecydowało o wyborze akurat tej?

To polsko-meksykańska produkcja, zdjęcia skończyliśmy minionego lata. Akcja dzieje się w jednym pokoju na przestrzeni całego wieku – to tak jakbyśmy kręcili w jakiejś pofabrycznej przestrzeni w Łodzi. Jest tam osiem epizodów z ośmioma reżyserami, w różnym czasie w Meksyku. Będzie pokazane jak historia przechodzi przez ten pokój, jak zmieniają się czasy. Producenci filmu są bardzo młodzi, co dobrze roku także promocji tego filmu. Na festiwalu pokażemy pierwsze fragmenty. 

Dziękuję za rozmowę i życzę Pani dobrego pobytu w Łodzi.


Wywiad ukazał się pierwotnie w tygodniku "Kocham Łódź" "Dziennika Łódzkiego".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz