Giń, brzydki kapitalizmie. „Wassa Żeleznowa” w Teatrze im. Jaracza [RECENZJA]


„Wassa Żeleznowa” Maksyma Gorkiego wróciła po 52 latach na scenę Teatru im. Jaracza w Łodzi. Spektakl efekciarski, infantylny wątek antykapitalistyczny, aktorzy grają poniżej swych możliwości. 

Otwierająca scena ruchowa, gdy postaci poruszają się w rytm cyfr mówionych przez Wassę (Gabriela Muskała), głowę rodziny i głowę firmy, jeszcze nie zwiastuje rozmiaru pomyłki, jaką staje się z czasem spektakl Leny Frankiewicz. Ale niesie zarodki błędów, z których wykiełkuje nieznośna, mozolna ramota. Są to: banalność pomysłów, taniość środków, efekciarstwo i przekonanie, że inscenizacyjną decyzją można zadekretować emocje i myśli u widza - np. szumy i niskie tony od których drży widownia, sugerują rozpad świata.

Jak wiele jest obliczone na efekt, jest jasne od śmierci pokojówki Lizy. Grająca ją choreografka Iza Chlewińska, autorka ruchu w „Wassie”, długo ekstatycznie rzuca się, często w ruchach mechanicznych, by skończyć szpagatem i mostkiem. Ta imponująca sprawność ma służyć raptem podkreśleniu wątku otrucia Żeleznowa (Andrzej Wichrowski) przez żonę - Wassa rozprzestrzenia w rodzinie śmierć. Takich dosłowności będzie wiele. Będą one ścigać się z łopatologią, od której do niedawna spektakle „Jaracza” były wolne.

Prosty jest sposób Frankiewicz na każdą z postaci. Ogranicza je do jednej cechy, która dominuje i jest oddawana przesadą i przerysowaniem. Powstają karykatury postaci. A losem karykatur trudno się przejąć i wpisać w nie głębszą tematykę - a o to realizatorkom chyba chodziło? Władcza Wassa, degenerat Żeleznow, molestowane córki Ludmiła (Katarzyna Cynke) - upośledzona na umyśle, Natalia (Agnieszka Skrzypczak) - epatuje seksualnością, ociera o meble. Prochor (Michał Staszczak) to podpity leń i kobieciarz - dlatego niewiarygodna jest wolta w finale, gdy robi się z niego, spadkobiercy majątku, symbol odradzającej się hydry kapitalizmu (wywrócony stół wraca na miejsce - co za banał).

Niewiarygodna, bo już przez kostium osadzona w stereotypie, jest Magdalena Jaworska jako rewolucjonistka Raszel. Jest tak zdystansowana do świata, że szybko traci zainteresowanie widza. Boże uchowaj przed taką rewolucją: bierną, zahukaną, z ustami pełnymi komunałów i medialnych „mądrości”, nieumiejąca porządnie napić się. Będąc blisko liter tekstu Gorkiego, gdzie każda z postaci ma swój dramat, nawet jeśli to marny dramat utracjusza Prochora, reżyserka i dramaturg niepomiernie oddalają się od ich istoty. Ale niechby i tak było - byle jak, byle inaczej. Ale dlaczego głupiej? Dlatego forsują one, dość niejasno, niesłychanie naiwną wizję świata, dzielonego na złych konserwatystów-kapitalistów i dobrych rewolucjonistów-socjalistów?

Współczuć trzeba aktorom. Grają poniżej możliwości i talentów (czy i to marnotrawstwo, to bunt przeciw ekonomii, tym razem teatralnej?). Są włączeni w ruchowo-fizyczne działania, które nie łączą się w zborny pomysł, ale zamulają akcję. Często są zostawieni sami sobie. Jak Muskała uwięziona w sztywnej pozie za stołem. Jak Skrzypczak, która w kąciku wielokrotnie spija swą ślinę ze spodka i filiżanki, znów ją wypluwa i mówi, że to ojciec-pedofil nauczył ją pić. Kuriozum rzadkiej próby, ale brawa dla aktorki za odwagę.

Frankiewicz ma też problem z panowaniem nad przestrzenią, więc aktorzy błądzą nawet po kameralnej scenie. Swoje dołożył scenograf Michał Korchowiec - o ile szklano-marmurowy salon buduje surowość świata, o tyle niby-drugi plan, ukryty za ruchomymi ściankami ogród Ludmiły, znów ma tylko robić efekt. Ze sceny zaś wręcz słychać szelest papieru - dramaturgia i podawanie tekstu są poza zainteresowaniem reżyserki i Małgorzaty Maciejewskiej (dramaturg). Ta druga często trafnie skasowała słowne anachronizmy, ale też dopisała Ludce grafomański sen o roślinach, które zmieniają się „w siusiaki”, a Raszel infantylny antykapitalistyczny monolog. Jaworska jest wobec niego bezradna i gdy kończy, prawda życia należeć będzie do riposty Wassy-Muskały. „Rewolucję trzeba urodzić”? Spektakl też. Z „Wassy” wychodzi się z przekonaniem, że doszło do poronienia. 



Artykuł ukazał się wcześniej w "Dzienniku Łódzkim" i na portalu gazety: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz