Nowa Klasyka Europy 2016: What if they went to Moscow? [RECENZJA]


Czechow był geniuszem, myśli się po „What if they went to Moscow?” pokazanym na 4. Festiwalu „Nowa Klasyka Europy” w Teatrze im. Jaracza. Wiek temu stworzył wokół figury trzech sióstr dramatyczny kościec pytając o ludzką chęć wymyślenia siebie na nowo pomimo przeszłości pchającej nas do przodu, znalezienia się poza strumieniem czasu. Christiane Jatahy pozwoliła widowni dotknąć go w swej adaptacji „Trzech sióstr”.

W tym bez wątpienia wybitnym spektaklu osiągnęła rzadką bezpośredniość emocjonalnego doznania. Choć tekst uległ znaczącemu przepisaniu, od pierwszych chwil Jatahy oddaje ducha dramatów Czechowa.
A raczej pozwala go współodczuwać - to trafniejszy opis. Bo mamy do czynienia z rodzajem teatru, gdzie utożsamienie, przy pozornym wycofaniu aktorskiego warsztatu, jest tak dalekie, że widz traktuje postaci jak ludzi. Julia Bernat, Stella Rabello i Isabel Teixeira nie grają Iriny, Marii i Olgi - noszą ich rysy na swojej prywatności; nie przedstawiają emocji, ale wzbudzają je w sobie i w widzu. Bez fałszu, pozy, zadęcia. Ale samo granie nie-granie to za mało na tak znakomity rezultat.

Jatahy rozsadza podział na scenę i widownię ujawniając umowność zdarzeń. Scenografia jest szczątkowa i rozproszona: meble, zestaw perkusyjny, szklany basen w tle, sztuczne kwiaty i płachta z widokiem. Zastawki przesuwają (nieprzypadkowo) aktorki.

Od początku eksponowana jest kamera i nagrywanie - jako elementy współczesnej kultury, powszechnego gadżetu i jako język teatralny. Irina i Olga zaczynają „What if...” mówiąc z kanapy do widzów, że to film i spektakl, a może to i to jednocześnie. Istotą jest przekazywanie obrazu na małą scenę „Jaracza”, gdzie druga część widzów ogląda obraz montowany na żywo przez Jatahy.

Potem widownie zamienia się miejscami, aktorzy robią drugi przebieg spektaklu. To bliskie Czechowowskiego leitmotivu upływu czasu - kamera utrwala co minione, ale inaczej niż pamięć nasze doświadczenia. I to jeden z tematów „What if...”. Bo Jatahy osadziła „akcję” na 20. urodzinach Iriny, w które przypada pierwsza rocznica śmierci ojca sióstr - zmarł idąc po tort dla niej (to znaczące, mężczyźni jako postaci są „osłabieni”, w ich rolę wchodzą operatorzy).

Stajemy się gośćmi, częstowani napojami, tortem, możemy uczestniczyć w toaście, luźnej rozmowie. Aktorki muszą też sobie radzić, gdy publiczność jest zbyt wylewna. Ale Jatahy zmienia niektóre elementy (piosenki do tańca), by obnażyć niedoskonałą, kreacyjną pracę pamięci. Film jest jednoznaczny i bezlitosny i pozwala zajrzeć tam, gdzie nie daje scena. Na nim widać, że romans z Wierszyninem (szef operatorów Paulo Camacho) czyni neurotyczną Marię piękniejszą - czas dla niej staje (jego upływ dotąd ją dręczył). Film ukazuje jak trudne i naznaczone niewiedzą są relacje sióstr. Kamera idzie do pokoju, gdzie Olga i Maria próbują rozweselić się makijażem, co tłumaczy wejście Olgi w fantazyjnej tunice. Irina wychodzi z roli i zdradza widzim relację z chłopakiem, który się okalecza. „What if...” to też obsadowy majstersztyk. Każda z postaci jest na schyłku etapu życia, razem Jatahy tworzy z nich kompletną metaforę kobiecego losu, odsłania lęki, jakimi jest on naznaczony.



Artykuł ukazał się wcześniej w "Dzienniku Łódzkim" i na portalu gazety: http://www.dzienniklodzki.pl/kultura/teatr/a/nowa-klasyka-europy-2016-what-if-they-went-to-moscow,11444837/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz