niedziela, 5 lutego 2017

Na barykadzie #2: Dokąd dojedziemy na jednorożcu za blisko pół miliona?



Wszyscy łodzianie oraz nie tak znowu liczni turyści, którzy śnią koszmary związane ze Stajnią Jednorożców, mogą spodziewać się kolejnych nieprzespanych nocy. Wszystko dlatego, że pół procent populacji Łodzi zdecydowało jak przebimbać blisko pół miliona złotych wspólnych pieniędzy tej populacji na pomnik jednorożców. Absurd? Skąd! Pamiętajmy gdzie rzecz się dzieje.

Na hasło „pomnik jednorożca Google i wyszukuje około 12 500 wyników, a w pierwszych z nich czytamy między innymi: „Jeśli coś rozgrzeje łodzian, będzie to pomnik rodziny jednorożców” (dlaczego rozgrzeje?); „Pomnik jednorożców ma szansę stać się nowym symbolem Łodzi, porównywalnym z pomnikiem Kościuszki czy ławeczką Tuwima” (odważne zestawienie, ale dobrze), a wreszcie „Łódź zawstydziła Warszawę. Łodzianie będą mieli nie tylko tęczę, ale i pomnik rodziny jednorożców!”. Wszystko to anonse prasowe, a autor podpisany pod ostatnim  z nich w tonie nieskrywanie entuzjastycznym słodzi łodzianom dalej: „Za oknem redakcji ciemno, szaro i pada, a tu nagle dobre wieści z Łodzi. Powstanie pomnik rodziny jednorożców!. Czujecie państwo tę frazę i to protekcjonalne poklepywanie po plecach? Autor, przedstawiający się jako reporter, który był niemal wszędzie w Polsce i którego nakręcają ciekawość ludzi i dobrych tematów, choć ten akurat artykuł zaczerpnął z jednego z łódzkich dzienników, wyciąga wniosek, że „łodzianie mają poczucie humoru. Jego zdaniem mają, bo 3774 mieszkańców (owe pół procent łodzian) w budżecie obywatelskim zagłosowało za zbudowaniem pomnika jednorożna przy Stajni Jednorożców, czyli przy przystanku tramwajowym Piotrkowska Centrum.

Oto sytuacja bodaj bez precedensu: nazwa nie oficjalna, ale zwyczajowa, i to wcale nie pochlebna, usankcjonuje pojawienie się w przestrzeni publicznej kolejnego obiektu, pasującego do niej (najpewniej) jak Stajnia Jednorożców, czyli jak wół do karety. Co więcej, jeśli pomnik powstanie, nawet gdy będzie niezłym dziełem sztuki, sam będzie sankcjonował i przypominał o niepochlebnej nazwie, jaką dla „architektonicznego kuriozum” znaleźli łodzianie. Zamiast osłabiać i rozładowywać tę przestrzeń, będzie podkreślał to, co w niej spaprane. Ale widocznie urzędnicy odpowiadający za budżet obywatelski uznali, że po zbudowaniu Stajni tej części miasta nic gorszego nie może spotkać. Zła fama o wiacie poszła w kraj, co potwierdziły opinie wyrażone przez Filipa Springera, a więc nie byle kogo, bo speca od polskiego kociokwiku urbanistycznego. Springer, podobnie jak cytowany wcześniej „reporter”, też chwalił Łódź, choć szczególnie: „architektoniczna definicja przerostu formy nad treścią stanęła właśnie w Łodzi" (czytaj cały artykuł) - napisał, by zaraz dodać: - „I o ile nie można odmówić tej inwestycji zasadności, o tyle jej architektoniczna forma woła już o pomstę do nieba”; „Że się ten obiekt będzie wielu ludziom podobał, nie ma wątpliwości. Schlebia bowiem tym gustom, które kształtują powszechne wyobrażenie o dobrej architekturze w Polsce. Jest duży, nowy, drogi, na razie czysty (ale jak długo transparentny dach będzie transparentny?). Jest kolorowy i bardzo spektakularny. Zaznacza się w przestrzeni. Kłopot w tym, że nie bardzo wiadomo po co”. Springer sugerował też, że Stajnia Jednorożców pozbawiona jest klasy i umiaru, które cechują np. przystanek, który postawił sobie Wrocław, rękami wrocławskich architektów, obok stadionu wybudowanego na Euro. Co więcej, ów  „Zintegrowany węzeł przesiadkowy” uznano za jeden z 34 najlepszych obiektów architektonicznych Europy zrealizowanych w latach 2011-12 i nominowano do Europejskiej Nagrody Architektonicznej im. Miesa van der Rohe 2013. I my się dziwimy, że ktoś traktuje Łódź protekcjonalnie?

Przystanek Centrum, z tej strony akurat przypominający wielką modliszkę,
Fot. Zorro2212 / Wikimedia Commons

Przystanek Wrocław Stadion, Fot.
Pracownia Architektoniczna Maćków
„Że się ten [łódzki] obiekt będzie wielu ludziom podobał” to jednak nic. On skłonił kogoś do rzucenia pod głosowanie pomysłu wiadomego pomnika. Nie wiadomo, czy projektodawca miał dobre intencje i potraktował sprawę poważnie, czy był to tylko żart do pochwalenia się w Sieci. Może teraz czuje się nieswojo, bo pozytywnie zakręceni urzędnicy uznali: „Ty, Staszek, dobre to jest...”, a trzy tysiące łodzian „poczuciem humoru” i glosami dopełniło reszty. Nie wiadomo też, czy projektodawca uzmysłowił sobie, że przyjęcie się określenia stajnia wystarczająco jasno i trafnie określa stosunek zbiorowości do wartości obiektu.
 
Projekt „Jednorożce do stajni jednorożców – nie całkiem poważny pomnik dla małych i dużych łodzian” niby do powagi nie aspiruje, ale pieniądze na niego są już bardzo poważne - 400 tys. zł. Łódzka prasa podała, że autor projektu, Paweł Bąk, na tyle oszacował koszt tej fanaberii (nie napisano jak to obliczył). Dlaczego sądzi, że ruchliwe skrzyżowanie będzie miejscem przyjaznym „dla małych i dużych łodzian”, też nie wiadomo. Słowo się jednak rzekło. Tymczasem oficjele w mediach rytualnie plotą trzy po trzy, że „każdy projekt w budżecie obywatelskim traktujemy jednakowo poważne”, że takie projekty mogą „wzmacniać i budować naszą lokalną tożsamość”. U projektodawcy na pewno. A co z dość jednak liczną resztą? Powagę sytuacji próbuje ratować jeden Marek Janiak, artysta z okolic awangardy, a dziś plastyk miasta, który mówi, że powinno to być dzieło sztuki na światowym poziomie,  a wybrany lub zaproszony artysta „stworzy rzeźbę przystającą do współczesności, która wniesie w przestrzeń wartość, nawet gdyby miałaby być awangardowa czy kontrowersyjna”. Przystawanie do współczesności wydaje się stosunkowo proste wobec zadania przystawania pomnika do otoczenia (pozostawania z nim w jakiejś relacji). Co można zrobić skoro skazano nas na brnięcie w to szaleństwo?

W różnych gremiach szepcze się, że rzeźbę mógłby (powinien) wykonać David Černý, najgłośniejszy w świecie czeski artysta. To adres, który wydaje się na swój sposób naturalny. Czy przez praską rzeźbę zdechłego konia z wywalonym jęzorem dosiadanego przez św. Wacława? Ta dwuznaczna rzeźba ma jakoby oddawać odporność Czechów na przekraczanie narodowego tabu oraz ich skłonność do autoironii. Można ją też odczytywać na głębszym poziomie, jako komentarz do odrzucenia przez postkomunistyczne Czechy części dawnej tożsamości, bez której też jakoś „jedzie się dalej”. Akurat w pozbywaniu się dawnej tożsamości Łódź jest całkiem niezła.

"Koń" Fot. Lite / Wikimedia Commons
Czy taki jednorożec mógłby zwisać w lub paść przy Stajni? Czy osobom decyzyjnym wystarczy autoironii? I pieniędzy, bo Černý tani nie jest. Koszt jego „Uczty olbrzymów” to, według różnych źródeł, od 4 do 5 mln czeskich koron - od 520 do 650 tys. zł. Jeszcze więcej, ok. 30 mln koron (4,5 mln zł), kosztowała obrotowa głowa Franza Kafki - tu jednak zapłacił inwestor, czyli centrum handlowe (ciekawe, że żadne z łódzkich nie czuje tego typu marketingowego i kulturotwórczego bluesa).

Głowa F. Kafki. Fot. Jindřich Nosek (NoJin) / Wikimedia Commons
Na pewno tylko ktoś o wyobraźni i poczuciu humoru Černego mógłby uratować tę część Łodzi. Jego rzeźby i pomniki często nie roszczą sobie prawa do wpisywania się w przestrzeń, w której są umieszczane, a przecież w widoczny sposób z nią rozmawiają. Na pewno swój pomnik, nawet jeśli będzie nie najbardziej udany, Černý wyposaży w markę - w swoje nazwisko i cechy, z którymi jest identyfikowany ten „wkurzacz czeski” i „wulgarny intelektualista”. Będzie to też pierwszy artysta, który sam wyląduje swoim samolotem na łódzkim lotnisku (chyba, że już nie pilotuje swojej Cesny i chyba, że cztery lata temu samolot zespołu Iron Maiden posadził na Lublinku wokalista Bruce Dickinson).

Černý i Cesna. Fot. https://www.youtube.com/watch?v=QLhyK-CGAGU
Jeśli władze Łodzi rzeczywiście zdecydują się na Černego, wypada je dopingować tym bardziej, że artysta ten poza poznańskim „Golemem” nie ma chyba już innych realizacji w Polsce. Dopingować je trzeba także w pozostawieniu Černemu wolności w pracy. Będzie też o czym z nim rozmawiać, na przykład o tym jak mieszka się artyście na dwupoziomowym strychu, który lata temu dostał od władz Pragi (korzyści mają obie strony). Oczywiście, pewnie można się z Černým dogadać, by nie prowokował jakimś nowym „Sikającym”, tylko zrobił coś „ładnego” i na serio, jak głowa Kafki, jak poznański „Golem”, szwajcarski „Myśliciel” lub amsterdamski „Speederman”. W Łodzi strach przed nieobliczalnością („nierentownością”) sztuki jest niestety ostatnio znaczący.

"Speederman". Fot. https://www.youtube.com/watch?v=caeRZel-gaU
O ile jednak zmaleje wtedy liczba humorystycznych anegdot, związanych z pomnikiem jednorożca. A anegdoty są nieodłączną częścią prac Černýego, jak na przykład ta dotycząca „Nogotyłków”, opowiedziana przez artystę Mariuszowi Szczygłowi: obie rzeźby stoją na podwórku galerii Futura i wchodząc po drabinie można im włożyć swoją głowę w odbyt. W pierwszym na filmie były czeski prezydent Vaclav Klaus przy melodii „We are the Champions” Queen karmi kaszą Milana Knížáka, dyrektora Galerii Narodowej (Černý za swojego prezydenta uważał Vaclava Havla). Na drugim filmie Knížák karmi Klausa. Černý twierdzi, że dyrektor Knížák miał w podwórku być, ale na propozycję zajrzenia między pośladki odparł: „Dziękuję, nie wejdę”.

A jeśli z jednorożcem będzie inaczej - czyli jak zwykle? Jeśli przy Stajni powstanie słodka rodzina jednorożców do strzelania sobie słodkich fotek i zbierania słodkich komentarzy w Sieci? Jeśli zatem będzie to jednorożec „na miarę naszych potrzeb”, czyli na miarę czyjegoś wyobrażenia o horyzontach, jakie powinni mieć łodzianie? Filipie Springerze, jeśli już zarezerwowałeś bilet do Łodzi, bądź dla nas wyrozumiały!
©
Łukasz Kaczyński 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz